Jest 3 nad ranem, a ja dziś wieczorem jestem w dziwnym stanie hipnagogicznym po zażyciu lekarstwa na przeziębienie zrobionego z roślin Amazonki. Przyjaciel przysłał mi trochę, które zrobił z Peru i powiedział „na wypadek, gdybyś poczuł zimno tej zimy”. Było nietypowo ciepło i dzisiaj zacząłem odczuwać łaskotanie, kiedy przełknąłem. Wziąłem więc trochę leku roślinnego i zasnąłem, ale obudził mnie głośny trzask. To był ten sam pręt napinający, który podtrzymuje tę samą zasłonę, która raz na jakiś czas lubi opadać.
Ale zanim zorientowałem się, skąd wziął się hałas, wszystko, o czym mogłem myśleć, to Neptun/Merkury i pomysł, że duch spowodował, że kurtyna opadła. Coś spoza świata…
Ale zanim obudziła mnie opadająca kurtyna, dosłowne opadnięcie dosłownej zasłony, śniłam świadomie o oczach mojej córki. Każdej nocy przed snem długo patrzy mi w oczy. Potem trochę się nakarmi… odwraca głowę do mamy… a potem odwraca głowę, żeby znów na mnie spojrzeć. Widzę, że mnie widzi i widzę siebie w niej tak, jak ona mnie widzi. To jedno z najcichszych i najświętszych doświadczeń, jakie kiedykolwiek miałem. W moim śnie pytałem, co jest w środku lub za zasłoną jej oczu? Co każdy z nas widzi w swoich oczach lub poza nimi, kiedy patrzymy tak uważnie?
Potem obudziłem się i poszedłem szukać ducha Merkurego/Neptuna, kiedy w rzeczywistości znowu odpadł ten sam stary drążek napinający. Prosta zasłona opadająca na prostą podłogę. Bez ducha. Ten pręt zawsze wydaje się ślizgać, gdy temperatura zmienia się drastycznie.
Kiedy się położyłem, miałem chwilę jasności… jakbym przejrzał i za pomocą cichego światła… nie ma niczego z tyłu ani wewnątrz. W maszynie nie ma ducha ani ducha. Tylko duch, za pomocą którego światło dziwi się przy światłach.
Teraz nie mogę spać…a raczej jestem tylko na wpół rozbudzony…ale czuję się widziany…naprawdę widziany..jakby przez milion małych świateł… i wyobrażam sobie, że Merkury i Neptun w Rybach również patrzą sobie w oczy na wpół rozbudzone i na wpół śpiące… nigdy nie brakuje im niczego poza sobą ani w sobie.